niedziela, 29 czerwca 2014

Wypadek cz.4

Miejscami czułam się jak w obcym świecie. Nie pasowało mi wszystko... Tak, tak. Myślicie sobie, że jestem kapryśną dziewczynką. Po prostu wyrażam swoje zdanie i tyle. A tutaj - ja tu nie pasuję. Wszędzie piasek i tak mało kolorów. Nawet nie wysiadłam z samochodu, ale czuję ten upał, który zżera wszystko. Mama całą drogę milczała. Cieszyłam się, że nie będę musiała odpowiadać na jej bzdurne pytania. Z tyłu słychać było kopanie Dukata. Nie lubił podróżować, a w tej sytuacji tym bardziej. Nie wiem jak to się wszystko potoczy. Przecież, ja nie zamierzam  z nikim współpracować. Wiem, że to może odmienić moje życie...  Ale czy warto? Ta cała terapia, wydaje mi się oklepana. Może uda się pomóc Dukatowi. Wtedy, na mojej twarzy pojawi się uśmiech. A więc, niech się dzieje co chce. Ja odmawiam dalszego działania.
Po dwóch dniach podróży, udało nam się dojechać na... Pustkowie. No jasne, a czego mogłam się spodziewać. Chyba,  nie luksusowych hoteli. Wszędzie pola, albo ten sam piasek. Trudno będzie, ale mam nadzieje, że przeżyję te kilka tygodni.
Postanowiłam przerwać, tą niezręczną ciszę.
-Ile nam jeszcze zostało drogi?
-Widzisz to gospodarstwo? Tam po lewo?
Spojrzałam w skazanym kierunku. To nie było zwykłe gospodarstwo. Nie takie z krowami i kurami. To było w stylu rancza... Dużego rancza. Nie powiem, zachwycił mnie ten widok. Łąki, na których pasą się konie. Kilka domków letniskowych. I jezioro. Przepięknie, ale czy tak będzie dalej. Może się okazać, że w środku będzie rudera, czy coś w tym stylu.
Kiedy moja rodzicielka zatrzymała pojazd, rozkazała abym poczekała w samochodzie. Czyżby nie uprzedziła nikogo o naszym przyjeździe. Zaczyna się robić ciekawie. Uchyliłam lekko szybę, aby móc usłyszeć rozmowę, która trwała już chwilę.
-Naprawdę, proszę pana. A co jeśli to jedyna szansa, żeby wyzdrowiał... Żeby wyzdrowieli.
-Nie jestem weterynarzem i nie mam za dużo czasu.
-Zapłacę.-tak, typowe zachowanie matki.
-Rozumiem pani rozpacz i współczuję, ale nie zamierzam niańczyć czyjegoś rozwydrzonego dziecka.-widziałam, że się zirytował.
-A co jeśli to pana dziecku stała się taka krzywda?
-Wtedy bym pomyślał.
Zauważyłam, że zbliża się do nich jakaś kobieta. Może to jego żona. Tak, na to wygląda.
-Kochanie, co się dzieje?
-Ta pani, uważa, że mogę pomóc jej córce i...
Dalej nie chciałam słuchać, więc przymknęłam szybę.  Mam nadzieję, że wrócimy szybko do domu, nawet tu nie goszcząc.
Już po chwili, moje drzwi zostały uchylone i pojawiła się w nich mama.
-Ci mili ludzie, pozwolili nam mieszkać u siebie w domku za jeziorem. A co do tego zaklinacza koni... Powiedział, że jutro zaczniecie "treningi"- widziałam, że jest bardzo zdeterminowana.
-Jasne, ale ostrzegam. Nie zamierzam współpracować.
-Zobaczymy. A teraz, pomóż mi zanieść wszystkie rzeczy do środka. Tylko weź te lekkie rzeczy.
Uch, jak ona mnie denerwuje. No i po co ja wsiadłam do tego samochodu. Może lepiej było gnić w domu.

"Chciałabym móc, odfrunąć stąd jak najdalej."

*******************************************************************************
Możecie mnie zabić, pozwalam... Przepraszam, że take krótkie, ale brak czasu. Na początku lipca wyjeżdżam na kolonie (dwa tygodnie) i nie wiem czy coś jeszcze dodam. Na pewno w trakcie, będę pisała, jednak z internetem będzie kiepsko. 
Dziękuję wszystkim, którzy czytają moje opowiadania. Buziaczki ;)
~ola

sobota, 21 czerwca 2014

Wypadek cz. 3

Już nie był taki sam. To już nie był on.  Nawet nie wiem czy mnie poznał.
Szybkim krokiem przemierzyłam metry dzielące mnie od samochodu. Kule rzuciłam przy kołach i nie obchodziło mnie co z nimi będzie. Mogą tam nawet zostać. Widziałam zbliżających się rodziców. Mieli zmartwione miny... Pewnie tego się spodziewali. Gdy tylko otworzyli drzwi, przeczuwałam rozmowę, której wolałam uniknąć.
-Wysłuchaj mnie! - widziała, że chcę przerwać - To nie jest takie proste. Weterynarz przyjeżdża dwa razy dziennie, Dukat ma najlepszą opiekę. Staramy się jak możemy. On, nie daje sobie pomóc. W końcu to tylko zwie... - już nie mogłam dłużej tego słuchać. Jak ona mogła?!
-Jedźmy już.
Czy nie rozumieli, że Dukat był kimś więcej niż tylko zwierzęciem. To okropne. 
Tak, jakby mnie obraziła. Od zawsze mama uważała, że jazda konna jest bezsensowna.
Mimo tego za wszystko płaciła i co najważniejsze, cieszyła się z moich osiągnięć. A ojciec? On siedzi w pracy... Ciągle. 
Od rana do wieczora. Za dużo to go nie obchodzi. Teraz, po wypadku, spędza kilka godzin więcej w domu.
Widziałam tylko, jak żegnali się z weterynarzem i stajennymi. Po chwili byli w aucie, a ja zwróciłam swój wzrok na moje palce. Wydawały się w tamtym momencie, takie interesujące. Cieszyłam się z jednego : rodzice nie zamierzali podejmować rozmowy. Najchętniej pobiegłabym teraz, gdzieś daleko stąd. Nawet o kulach,  chociażby z protezą.
Mam dość już tych wszystkich przemyśleń. To po prostu automatyczne. Ktoś mógłby wymyślić coś typu włącznik na myślenie. Nie zawsze jednak, dostaje się to co się chce.
Droga dłużyła się okropnie. Drzewa, krzewy i cała zieleń za oknem, zlewała się w jedno. 
Niebo, lekko zachmurzone, raziło niezmiernie. Wszystko mi dzisiaj przeszkadzało. Powinnam wziąść się za siebie. Tyle, że jak? Od czego zacząć... Teraz nie chce zaprzątać sobie głowy.
Gdy nareszcie wyjechaliśmy do garażu, poczekałam grzecznie na tatę. Nie obdarzając, jednak ich ani jednym spojrzeniem weszłam do swojego pokoju.  Miałam nadzieję, że pójdą do pracy i dadzą mi spokój. Mogą robić co chcą, mnie to nie obchodzi. Jednak,  to co wymyśliła mama... 
Przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
-Córeczko, pomyślałam sobie, że potrzebny WAM psycholog.-co? Mam się śmiać? - zanim odpowiesz... To nie jest zwykły psycholog. To zaklinacz koni. Wiem to dziwnie brzmi. 
Ale on, jako jedyny może wam pomóc. Nie mamy do niego blisko. Ale on pomorze. Ja w to wierzę.
-A może ja w to nie wierzę. I co my tam będziemy robić? Nawet nie ma szans, że tam pojadę.
-Chociaż spróbuj. Jeśli coś będzie nie tak, to wrócimy. Tata dojedzie później, a wtedy... - znam to skądś.
-Znowu ma pilne sprawy do załatwienia, tak?
-Wiesz jak to jest. Przygotuj się, jutro po południu wyjeżdżamy. - i wyszła.
Czy ja dobrze usłyszałam? Jutro wyjeżdżamy... Ale gdzie?! Czy ona mnie w ogóle słucha. 
To jest jakieś chore. To nie ja mam problemy, tylko oni. I jeszcze ta praca ojca. Uch, jeśli myśli, że uwierzę w tę bajeczkę, to się grubo myli. Od dawna wiedziałam, że zdradza mamę. 
Tylko nie chciałam jej nic mówić. A szczególnie, nie teraz. Pewnie znowu wymyślił "konferencję". 
Niech sobie jedzie, proszę bardzo. Potem, niech nie liczy na mnie.
Postanowiłam, że skoro jest i tak wcześnie, to poczytam książkę. Tylko od której zacząć... 
No wiecie, teraz każdy mi kupuje książki, bo nie mogę nic innego robić. Wybrałam pierwszą lepszą i zagłębiłam się w lekturze. Zawsze czytając, wyobrażałam sobie, że to ja jestem na miejscu bohaterki. Miałam tak automatycznie. Nawet nie wiem kiedy się ściemniło. Postanowiłam, że skoro mam wcześniej wstać, położę się spać już teraz. Umyłam się i przebrałam w piżdżame. 
Okryłam się tylko kocem, bo było gorąco. Już po chwili, Od płynęłam w krainy morfeusza.
Rano zostałam obudzona, przez mamę. Ojca, oczywiście już nie było. Smakowałam się w dużą torbę i zeszłam na śniadanie.
-Mogę wiedzieć gdzie jedziemy?-starałam się, aby mój głos zabrzmiał normalnie.
-Jedziemy na zachód stanów.
Strasznie wyczerpująca odpowiedź. No to super. Na zachodzie jest gorąco. Wcale bym się nie zdziwiła, gdybyśmy pojechały do jakiegoś kowboja. Gdy już byłyśmy w zapakowanym samochodzie, zastanowiło mnie to, czy Dukat (lub to co z niego pozostało) jedzie z nami. Musiałybyśmy wynająć przyczepę. Jednak, kierunek który wszystko wyjaśnił. Dojechałyśmy do stajni, od tył. Tam właśnie znajdował się Dukat. I tam właśnie zauważyłam przyczepę. 
Próbowali wprowadzić do niej mojego konia. Nie wiem jak chcą to zrobić. Od zawsze, tylko mnie dawał się wprowadzić do środka. Wszyscy o tym wiedzieli. Nie chciałam dłużej na to patrzeć, więc odwróciłam wzrok w drugą stronę. Przeczekałam w tej pozycji, póki nie poczułam, że samochód rusza. To oznaczało, że przyczepa doczepiona... A ja ruszam w drogę, pełną trudności.

"Myśli i czyny - nie idą ze sobą w parze."

*******************************************************************************
I już trzecia część opowiadania. Spodziewajcie się jeszcze czterech lub pięciu ;)
~ola





Wypadek cz. 2

Czy życie zawsze jest nie sprawiedliwe? Czy choć jeden dzień można przeżyć normalnie... Chciałabym.

-Odpowiedz!!!
Ja siedziałam dalej,  wpatrując się w swoje dłonie. Każdy wymaga ode mnie, czegoś co leży na granicy mojej wytrzymałości. Nie mam normalnego życia, ono przewinęło. Przynajmniej zaczęłam chodzić... o kulach. Tyle, że nie mogę wychodzić z domu. "Coś mi się może stać". 
Ale już niedługo,  gdy tylko dojdę do siebie... No prawie. Ja już nie dojdę do siebie. Już nie będę normalna. Już nie będę taka sama. I już nie będę normalnie traktowana. Chciałabym właśnie się obudzić. Wiele razy myślałam,  że to tylko sen. Niestety, zawsze musiałam się rozczarować. 
Do szkoły przestałam chodzić...  Narazie i tak bym nie mogła.
Choć do tej pory nie wierzę, że mojej kochanej przyjaciółki nie ma, musiałam się z tym pogodzić. Nie obwiniam nikogo, bo po co. I tak nie ma sensu.
-Nawet nie dajesz sobie pomóc! Zrozum, że nie odwrócisz tego co już się stało!!!
Wyszła. Nareszcie. Kocham rodziców, choć już tego nie okazuje. Straciłam ochotę na okazywanie jakich kolwiek uczuć.

*** trzy tygodnie później ***

Nie myślałam, że to wszystko będzie takie proste. Jeszcze nie dawno chciałam umrzeć. 
Nie bałabym się. Nawet teraz się nie boję. W końcu to nic takiego. I tak mam zmarnowane życie.
Szczególnie brak mi mojej przyjaciółki. Wiem, że nie wejdzie teraz przez drzwi do mojego pokoju... Nagle mnie olśniło. Zaszłam tak szybko, jak mogłam po schodach do salonu gdzie byli moi rodzice.
-Chcę jechać do stajni. Chcę zobaczyć Dukata.-zobaczyłam ich porozumiewawcze spojrzenia.
-Nie wiem czy to jest możliwe. Wiesz... On już nie jest taki sam.
-Jeśli mnie tam nie zawieziecie, to pójdę choćby pieszo.
-Kochanie, wiemy co czujesz i uwierz, że gdyby to było możliwe zawieźlibyśmy cię już teraz.-tego się spodziewałam. Nie rozumieją mnie.
-Powiedzcie, że nic mu nie jest...-nie dostałam odpowiedzi. - Proszę, ja muszę go zobaczyć.
-Dobrze, w takim razie pojedziemy jutro.
Przynajmniej tyle. Nie wiem co oni ukrywają. Może coś mu się stało, ale na pewno żyję. 
Gdyby nie żył, rodzice nie zawieźliby mnie tam. Teraz pozostaje mi czekać do jutra.
Nie mówiąc już więcej nic, wróciłam do swojego pokoju. Przebrałam  się i umyłam. 
Miałam trochę utrudnione chodzenie, ale dawałam radę. Już się przyzwyczaiłam. Gdy tylko ulożyłam się wygodnie w łóżku, ogarnął mnie spokój. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Rano, wstałam wyjątkowo wcześnie. Może to z emocji. W końcu, nareszcie zobaczę Dukata... Pewnie ma coś złamane, a rodzice nie chcą żebym to widziała. I tak mnie już nic nie zaskoczy. 
W drodze do stadniny, byłam bardzo przejęta. Z każdym kilometrem, nie mogłam się jeszcze bardziej doczekać. Gdy samochód stanął, musiałam poczekać aż tata poda mi kule... 
Najchętniej wyleciałabym z samochodu.
-Tylko pamiętaj, że on już nie jest taki sam. - usłyszałam po raz kolejny.
Miałam już tego dosyć, ale mam nadzieję, że nie dałam po sobie poznać znudzenia i złości. 
Na tyle ile mogłam, wyprostowałam się i ruszyła do boksu Dukata. Jednak tam go nie zobaczyłam.
-Gdzie on jest?
-Na samym końcu stajni.
Zdziwiłam się, dlaczego go przenieśli. Przecież na tam nigdy nie było koni.
Gdy tam doszłam, niewiele mogłam zobaczyć. Jedyne światło dawało małe okienko na górze. Przybliżyłam się jeszcze bardziej i dostrzegłam go... Jeśli to faktycznie był on. 
Otworzyłam jedną ręką boks i powoli weszłam do niego. Usłyszałam jednak rżenie i odgłos, jakby cierpienia. Szybko się cofnęłam, bo to nie oznaczało nic dobrego. Kilka sekund później, Dukat obrócił się i zaszarżował na mnie. O mało co nie upadłam... Jednak, jego widok przeraził mnie bardziej. Jego skóra obok oczu... On prawie nie miał skóry. Nawet na grzbiecie.  
Wyglądał jak dziki. Jego kiedyś piękne oczy, wyglądały tak obco. Emanowała od niego wściekłość, chociaż nie wiem czy dobrze to ujęłam.
Co się stało... Co się stało z moim kochanym konikiem?

"W oczach łzy, a w dłoniach pustka."

*******************************************************************************
Przepraszam, że dawno nic nie dodałam. Mam nadzieję, że rozumiecie... Niedługo koniec szkoły. 
A wracając do opowiadania. Pomysł ściągnięty z filmu, wiem ;) Ale miałam ochotę napisać to opowiadanie i nic mnie już przed tym nie powstrzyma. Niedługo dodam następną część, bo właśnie skończyłam pisać. 
Zapraszam do komentowania :)))
~ola

niedziela, 15 czerwca 2014

Wypadek cz.1

Wyobrażacie sobie,  jak bardzo można się zmienić... Przez jeden wypadek.
Z moją najlepszą przyjaciółką wybrałyśmy się do stadniny.  Miałyśmy swoje konie. 
Wygrałyśmy na nich nie jedne zawody w skokach. Czasem jednak wolałyśmy wybrać się w teren, aby odpocząć od ciężkich treningów. Mimo, że jazda konna wymaga dużej pracy i wysiłku fizycznego,  sprawia mi ogromną przyjemność.  Dopiero wtedy czuję się wolna - czuję, że żyję.
Moja mama odwiozła nas do stadniny i miała przyjechać dopiero za trzy godziny. 
Miałyśmy niezły ubaw przy szczotkowaniu koni, bo musiały wymazać się w błocie.  
Chyba można sobie wyobrazić jak wyglądałyśmy. Wyjątkowo szybko poszło nam osiodłanie ulubieńców, więc postanowiłyśmy wyruszyć w teren. Była zima, a drogę - nawet polany - odział lód. Wiedziałyśmy,  że to nie są najlepsze warunki, ale nie zamierzałyśmy nawet kłusować. 
Po prostu zwykła przejażdżka. Mój kochany Dukat był nie spokojny. Nie wiedziałam co się dzieje,  ale gdy wyruszyłyśmy rozluźnił się.  Nie wiem czemu, trzymałyśmy się blisko drogi. 
Może dlatego, że było tam mnóstwo wzniesień, które lubiłyśmy pokonywać... 
Jedno było pewne: to nasz największy błąd w życiu.
W jednej chwili stały się dwie rzeczy. Po pierwsze - samochód wyjechał z zza zakrętu i był prawie na naszej wysokości.  Po drugie - nasze konie zaczęły się ślizgać w dół. 
 Nie wiem jak to możliwe.  Przecież tam nie było lodu. Jednak stało się najgorsze. [I.t.p.] zwisała z boku siodła. Widocznie nie mogła wydostać nogi ze strzemienia. Ja natomiast,  próbując jej pomóc obserwowałam zbliżającą się do nas ciężarówkę. Nie miałyśmy jak uciec.
Zkazane na śmierć, czekałyśmy krzycząc na głos. Kierowca zobaczył nas w ostatniej chwili i zaczął zwalniać.
Nie wiem co kierowało Dukatem, po prostu rzucił się na tę ciężarówkę. Wypadłam z siodła i uderzyłam się w tył głowy. Bardzo szybko straciłam przytomność, mimo kasku.
Ostatnie co słyszałam, to krzyki i pisk opon...

Obudziłam się oślepiona blaskiem mocnych świateł. Otworzyłam oczy i już po chwili wiedziałam gdzie jestem. Chciałam się ruszyć. Wydostać spod tony kabli, niestety nie mogłam.
- Słońce uspokój się, musisz odpoczywać.- usłyszałam płaczliwy głos mojej mamy.
Gdy dotarły do mnie te słowa, zdałam sobie sprawę, że nie mogę ruszyć nogą.
 Przestraszyłam się nie na żarty. Obolałą ręką dotknęłam miejsca pod kołdrą - pustego miejsca. 
- Czy to... Ja... Nie mam...- rodzice smutno pokiwali głową i jeszcze bardziej zaczęły im łzy lecieć z oczu.
Nie wierzyłam w to. To po prostu nie możliwe. 

*** Tydzień później ***

Przeszłam już kilka operacji i mogę powiedzieć, że mam implant nogi. Na razie nie chodzę. 
Może niedługo stąd wyjdę.... wyjadę. Żadko kiedy ktoś mnie odwiedza, bo zaraz ich wyganiam. Nie jestem już tą samą wesołą i przyjazną osobą. Już nie. 
Ktoś nie tylko odebrał mi nogę, ale i przyjaciółkę...

 "Choć pędzimy galopem, jesteśmy razem... prawie"

*******************************************************************************
Zgadniecie skąd wzięłam pomysł? Prawdziwi jeźdźcy na pewno ;)
~ola

niedziela, 1 czerwca 2014

Harmonia

Tak sobie myślałam, czemu czas nie może się zatrzymać. Tylko gna do przodu i nic więcej.
Czy już nie ważne są chwile?
Cisza, spokój i harmonia panująca w lesie, była cudowna.
To dlatego lubię tu przebywać. Można trochę ochłonąć, po życiu codziennym.
Ptaki, które tak pięknie śpiewają - tworzą jedność.
Nie jest łatwo dostrzec detale, nawet jeśli będą w zasięgu naszego wzroku.
Niebo, nie zawsze niebieskie, przybrało kolor różowy.
Zbliża się zachód słońca... Moja ulubiona pora dnia. Nie jest za gorąco, ani za zimno.
Mimo, że życie to błędne koło, można coś od niego dostać.
Maleńkie cienie płatków stokrotek, a noc z płatków róż.
Wiaterek z motylich skrzydełek, huragany z ptasich skrzydeł.
Woda z dalekich stron i susza - tak blisko.
Oddechy gwiazd i słońce w czyimś uśmiechu.
Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale po co? Każdy będzie się upierał, że to nie ma sensu.
Coś się kończy a coś się zaczyna... Typowe. Nic więcej ludzie nie potrafią powiedzieć.
Przecież nic się nie kończy. Wszystkie wspomnienia pozostaną.
Tak samo jak każde z żywych stworzeń. Również stwierdzenie, że coś się zaczyna jest błędne.
Po prostu życie jest nie przerwane i toczy się dalej.
Wszystko jest bezcenne... - chciałabym tak powiedzieć.
Staramy się o coś nowego, a niszczymy to co mogło nam pomóc.
Nie widzimy więzi, która jest w nas. Która chroni przed upadkiem...
Pora wracać do domu. Chociaż, jakby to przemyśleć to ja jestem w domu.
Nie poradzę nic na zło, które wkradło się do naszych umysłów.
Mogę tylko sama zachować się godnie, jak na "człowieka" przystało.


*******************************************************************************
Co o nim sądzicie? Wiem, że krótki... Ale taki miałam pomysł. Natępnym razem postaram się dłuże napisać. A może macie jakieś pomysły? ;)
~ola

Nabór

Cześć, tym razem nie ma opowiadania (właśnie nad nim pracuję), będzie informacja.
 Nasza nowa autorka Naomi - odeszła z bloga - z przyczyn nie wyjaśnionych.
Dlatego ponawiam nabór : Wysyłajcie e-maile (nb.buziaczek@onet.eu lub lastmoment.pl@gmail.com )
wraz ze swoim opowiadaniem i informacjami.
To do zobaczenia ;)
~ola

Obserwatorzy