niedziela, 31 sierpnia 2014

Eneida cz.1

Moim najwcześniejszym wspomnieniem jest zapach rozgrzanej słońcem, brunatnej ziemi. Byłam wtedy jeszcze bardzo mała. Miałam może trzy, może cztery latka. Patrzyłam jak w obrazek, gdy matka swymi zwinnymi palcami wyciągała spod ziemi jakże delikatne korzenie. Wyjaśniała mi, że każda roślina, może żyć tylko dzięki zdrowym korzeniom. Wrastają one mocno w glebę, gdzie dostają potrzebne składniki. Powiedziała też bardzo cicho, że roślinę, którą się rozsadza, nazywają obuwikiem. Kiedy skończyła wszystkie swoje czynności, wzięła garść urodzajnej ziemi i pokazała mi jej energię. Niesamowicie było to zobaczyć. Grudki ziemi ożywały: były jak planety w kosmosie - księżyce okrążające planety, które nie mogły się uwolnić z wiru wokół swojego Słońca.
Zaskoczona i jednocześnie zafascynowana, spojrzałam na nasz ogród. W tamtym momencie wszystko wydawało się inne. W każdej roślinie zauważyłam niebieską poświatę. Energię i siłę, które przepływały przez każdą żywą istotę.
-To eneida, Liliano.-szepnęła. -siła natury. Krąży i opływa wszystko. Wodę, zwierzęta ludzi i rośliny. Jest nawet w powietrzu. A wszyscy stanowimy jej źródło. Póki się o nią troszczymy, nic jej nie grozi.
Słowa matki utkwiły mi głęboko w pamięci, na długo. Czułam jak od tamtej pory co się zmieniło. W moim sercu, jakiś głosik szeptał me imię, a w moich dłoniach i żyłach uwolniła się silna energia
- eneida.

Możecie się domyślać kim jestem. Postać drugoplanowa, ledwo dostrzegana, skrzywdzona przez los... Niechciane dziecko. Jak czarne kaczątko wśród łabędzi. Taką właśnie rolę odgrywałam na Dworze mojego ojca. Taką rolę mi narzucił i niestety musiałam dźwigać to brzemię. Kiedyś miałam dobre wspomnienia związane z ojcem, one po prostu się ulotniły. Nie wiem co się zmieniło. Może to ja jestem winna. W niczym nie przypominałam swoich braci. Oni są tak bardzo kochani przez ojca. Pewnie go rozczarowałam. Nie miałam szansy na bogaty mariaż, bo któż chciałby poślubić kogoś takiego jak ja? Zdawałam sobie sprawę, że mogłam być dla niego tylko utrapieniem.
Przyzwyczaiłam się do tego. Na szczęście miałam swoje miejsce, miejsce ofiarowane przez braci.
Jeśli o nich chodzi, to kochałam ich równie mocno jak matkę, kiedy jeszcze żyła.
Najstarszy z nich - Aleksander - miał zająć królewski tron. Przypominał ojca. Nie tylko dlatego, że miał tak samo ciemne włosy i oczy. Był również spokojny, opanowany i zrównoważony. To właśnie on starał się, aby moja suknia nie miała uwalanych ziemią brzegów, a we włosach nie czaiły się źdźbła trawy i malutkie gałązki.
Następny w kolejności był Hamond, najwyższy i raczej najprzystojniejszy z braci.
Złocista czupryna i zniewalający uśmiech matki. Niewyżyty i dowcipny,
swoim poczuciem humoru potrafił czasem rozproszyć grobowy nastrój ojca. Oczywiście był zwycięzcą wszystkich naszych dziecięcych gier i zabaw.
Thomas był mi najbliższy, zarówno pod względem wieku, jak i temperamentu. Nie był podobny do braci. Można było go nazwać myślicielem. Nos miał utkwiony cały czas w książkach. Mimo tego, zawsze znalazł czas by ze mną porozmawiać, albo pobawić się. Służył mi dobrą radą i nie miałam szans się na nim zawieźć. Mieliśmy ten sam odcień ciemnokasztanowych włosów. Jako jedyni z rodzeństwa odziedziczyliśmy po matce kolor oczu - barwę zielonych, świeżo rozwiniętych liści. Na tym moje podobieństwo do braci i matki się kończyło.
Niestety, byłam nijaka. Brzydka i nie wyróżniająca się niczym konkretnym. No dobrze, może trochę przesadzam. Po prostu nie byłam piękna, ani ładna. W sumie to na to samo wychodzi.
Mówiono i rozgłaszano, że Aleksander zasiądzie na tronie jako sprawiedliwy i potężny władca, Hamond zostanie lordem, jednocześnie idealnym obrońcom królestwa. A Thomas? Thomas miał zostać wybitnym uczonym. Jednak, nikt nie miał pojęcia kim zostanę ja. Zwykle patrzono na mnie ze współczuciem i troską. Zwykła marzycielka, która błądzi bez celu w świecie magii. Czułam, że na zawsze powinnam zostać tylko Lilianą.
Matka zginęła w lesie. Nikt nie wiedział co było tego powodem. Znaleziono jej ciało. Najprawdopodobniej zaatakowała ją bestia, czy też zwierzę. I tutaj pojawił się problem...

Od tamtego momentu zaczęli znikać ludzie. W Królestwie zapanował chaos i panika. Wszyscy łowcy - w tym mój ojciec - wyruszyli do lasu by zabić to stworzenie.
Matka nauczyła mnie jednak, że nie wszystko co wydaje się prawdziwe, ostatecznie musi takie być. Nie była jedyną wiedźmą i to chyba oczywiste. Za dużo było w tym niezwykłości. Przecież ze wszystkimi darami natury żyła w zgodzie. Ten kto zdołał uczynić tę zbrodnie, jest stracony.


"Kwiaty są pięknymi słowami i hieroglifami natury, którymi daje nam ona poznać, jak bardzo nas kocha"

*******************************************************************************
No to jednak będą dwie części tego opowiadania. Czemu? Szczerze to nie wiem, ale wydaje mi się, że napisałam teraz taki trochę wstęp. Czy wszyscy zauważyli, że starałam się wykreować średniowiecze? Mam nadzieję ;) xx
~ola


2 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać, wcale się nie spodziewając, że tak mnie to zaciekawi. :) Naprawdę jestem mile zaskoczona!
    Napisałam do Ciebie e-maila w sprawie propozycji, którą złożyłaś na moim blogu. Mam nadzieję, że prędko odpiszesz. ;)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Melan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tę miłą opinię i wiadomość już wysłana ;)
      ~ola

      Usuń

Obserwatorzy